Bociania sprawiedliwość
Bociany zawsze cieszyły się wielkimi względami mieszkańców wsi. Z wielką tęsknotą wypatrywano wiosną ich przylotu, a kiedy usłyszano znajome klekotanie pewne było, że nadszedł czas pożegnania zimowej gnuśności i trzeba obudzić ze snu odpoczywające pola. Gospodynie z radością witały boćki szukające dla siebie miejsca na dachach domów...
Bociany zawsze cieszyły się wielkimi względami mieszkańców wsi. Z wielką tęsknotą wypatrywano wiosną ich przylotu, a kiedy usłyszano znajome klekotanie pewne było, że nadszedł czas pożegnania zimowej gnuśności i trzeba obudzić ze snu odpoczywające pola. Gospodynie z radością witały boćki szukające dla siebie miejsca na dachach domów.
- Patrzcie ludziska, boćki nam do chałupy szczęście niosą! - powtarzano w każdym domu, gdzie pierzaści goście zaczynali wić gniazdo. Nawet najmłodsze dzieci wiedziały, że bociana nie wolno płoszyć , a za uderzenie kamieniem grozi kara wymierzona przez Matkę Naturę. Bocian jest ptakiem nietykalnym na Pomorzu i tak jest od wieków!
Ale nie we wszystkich wsiach bociany budują gniazda. Wybierają tylko te miejscowości , gdzie mieszkańcy są spokojni, gdzie nie ma kłótni, a troskliwość gospodarzy o domowe zwierzęta gwarantuje dostatnie życie bocianim rodzinom. Zastanawiali się starzy ludzie, dlaczego wszystkie ptaki , żerujące przez całe lato na łąkach pod Kobylnicą, stawiają się jesienią jeden obok drugiego- jak karne wojsko na rozkaz i czekają na hasło do odlotu? Zastanawiali się nad tym sto lat temu i dwieście lat temu…I do dziś tej tajemnicy jeszcze zgłębić nie potrafią. A bociany niezmiennie lecą z pierwszym, jesiennym wichrem na umówione miejsce pod Luleminem, gdzie przestrzeni nie zasłania ani jedno drzewo, ani jeden dom. Przylatują z klekotem i szumem wielkich skrzydeł. A kiedy dotkną ziemi, pozdrawiają się pochyleniem głowy i ukłonem cienkich nóg. Czekają cierpliwie, aż pojawi się bociani wódz i ruchem dzioba da znak, że nadszedł czas przemiany. Co to za przemiana ? To jest właśnie wielka tajemnica! Stare księgi , których dotąd nie zniszczył czas przechowują skrzętnie sekret bocianiej przemiany. Na niedostępnych, błotnistych brzegach Nilu, dokąd wódz prowadzi znad Bałtyku podniebną karawanę swoich pierzastych braci, dokonują się czary. Wszystkie bociany, którymi opiekowali się ludzie zamieniają się w ludzkie postacie. Czar trwa tak długo, jak długo przebywają ptaki w ciepłym Egipcie! Ale czar sam nie mija. Muszą ptaki w czasie jego trwania wyrównać wszystkie rachunki z człowiekiem – dobrego nagrodzić, złego -ukarać. Czasem w ludzkiej postaci spędzają wiele lat czekając na dzień rachunku. A kiedy wreszcie wolno im wrócić do ptasiej postaci , czekają aż przyjdzie pora powrotu nad Bałtyk. O tym, jak potężna to jest siła egipskich czarów, przekonał się pewien stary gospodarz, u którego pewnego roku wiosną, na dachu stodoły, bociany zbudowały gniazdo. Gospodarz bardzo lubił swoich skrzydlatych gości. Gdy wracał do domu z pola, zawsze je pozdrawiał ciepłym słowem. Przynosił czasem jakiś kąsek z obiadu, albo wystawiał miseczkę z mleczkiem, które dość szybko znikało. Nie wiedział jednak gospodarz, że klekocące boćki są solą w oku gospodyni i córki. Gdy gospodarza nie było w chałupie , robiły wszystko by ptaki przegonić z gniazda. A to rzuciły w nie kamień, a to narobiły na podwórku hałasu, uderzając drewniana łychą w garnek. Gospodyni ciągle pomstowała na białe ptaki i wierciła dziurę w brzuchu mężowi:
- Wygoniłbyś te darmozjady!…Żadnego pożytku z tych ptaszysków nie ma… Hałasują od rana do nocy i kartofle świniakom wyżerają. A panoszą się na podwórku, jakby tu najważniejsze były! Przegoń te żarłoki!...
Ale gospodarz uśmiechał się tylko dobrotliwie i ani myślał usuwać z podwórka skrzydlatych gości:
- Uspokój się żono!- mówił .- Bociany to dobre duchy naszego domu! Omija nas głód, bieda, nieszczęścia! Podziękuj Panu Bogu za to, że kazał ptakom budować gniazdo w naszej zagrodzie.
Niezadowolona była z takiego obrotu sprawy gospodyni, zła córka. Odgrażały się bocianom, gdy tylko gospodarz znikał za bramą zagrody.
Pewnego dnia zdarzyło się nieszczęście. Młody bocian podczas nauki latania zahaczył skrzydłem o koronę uschniętego drzewa. Ze złamanym skrzydłem jakoś wylądował na podwórku swoich gospodarzy. Żałośnie piszczał i kręcił się w kółko. Zobaczyła go przez okno w kuchni gospodyni. Dała córce miotłę i powiedziała:
- Idź na podwórko i wygoń to skrzeczące ptaszysko!
Dziewczyna poszturchiwała miotłą rannego ptaka i popychała go do bramy. Nagle w bramie pojawił się stary gospodarz i stanął jak wryty:
- Czy ty ,dziewucho masz serce z kamienia, że to niebożę przez los skrzywdzone kijem szturchasz?! Toż grzech to wielki, chore zwierzę krzywdzić!
Zdenerwowany gospodarz chwycił ptaka pod pazuchę i wszedł z nim do kuchni. Ani chciał słuchać wyjaśnień żony i gderania córki . Troskliwie obwiązał chore skrzydło i umieścił biedaka w stajni.
- Niech mi tylko która tknie tego ptaka, to z domu wygonię!- zapowiedział rozzłoszczony. I tak został bocian w zagrodzie. Gospodarz dbał o niego i robił wszystko, by jesienią ptak mógł stawić się na lulemińskiej łące i z niej odlecieć do Egiptu. Bocian poruszał się coraz sprawniej, ale skrzydło nie wróciło do dawnej siły, opadało ciężko podczas lotu i wznosiło się z trudem. Gospodarz postanowił przetrzymać ptaka jeszcze przez zimę .
- Nabierze siły, wiosną będzie latał po naszych łąkach, a jesienią poleci do Egiptu – planował masując chore skrzydło . Nie wiedział jednak gospodarz, że kiedy tylko opuszcza dom, żona i córka poszturchują kalekiego ptaka i nie szczędzą mu przekleństw. W dni targowe, które gospodarz spędzał na słupskim rynku, gospodyni nie dawała jeść bocianowi , mając nadzieję, że wreszcie pozbędzie się pupilka męża. Poszturchiwany ptak im bardzie cierpiał krzywdzony przez kobiety, tym bardziej garnął się do gospodarza, szukając u niego pieszczot i dobrego słowa. Wreszcie zaczął, jak cień ,chodzić krok w krok za gospodarzem i pociesznym klekotaniem opowiadał mu o zdarzeniach z bocianiego świata.
Minęła zima. Wymizerowany bocian coraz częściej wyprawiał się na nadrzeczne łąki w poszukiwaniu jedzenia. Latał coraz dalej i coraz sprawniej, ale gospodarz z daleka odróżniał go , po nierówno wznoszącym się i opadającym skrzydle. Gdy nadszedł pierwszy jesienny wicher bocian zniknął. Gospodarz obserwował odlatujący na południe klucz wielkich ptaków i z nadzieją w głosie żegnał swojego podopiecznego:
- Leć nieboraku, leć…Tam w ciepłym kraju jest twoje miejsce! Może jeszcze kiedyś do mnie wrócisz?!...
Kiedy wiosna zaczynała roztapiać lody i pierwsze pędy zazieleniły sad gospodarz zaczął wypatrywać przylotu ptaków. Serce mu załomotało, gdy nad lulemińskimi łąkami zawirował taniec biało- czarnych skrzydeł. Ale bocian ze złamanym skrzydłem nie przyleciał. Ani tego roku, ani następnego… Zmarkotniał gospodarz. Ciągle myślał o biednym ptaku, ze złamanym
skrzydłem:
- Pewnie sobie nie poradził z lotem na południe i zginął gdzieś po drodze!
Minęła wiosna, lato.. Płynęły kolejne lata.
Gospodarz posmutniał. Coraz mniej miał radości w domu. Uciekał w pole i na łąki przed wiecznie niezadowoloną gospodynią i jędzowatą córką. Kiedy tylko przyczłapał do domu, spadał na niego grad gniewnych słów, a pociechy znikąd nie mógł się doczekać. Pewnego dnia gospodyni ucichła , jakaś boleść okrutna przykuła ją do łóżka . Gospodarz w duchu myślał, że to kara za złe słowa, ale nie odważył się tego głośno powiedzieć. A choroba rozpanoszyła się w izbie, gdzie leżała złożona niemocą niewiasta i chichotała piskliwie. Całą zimę chorowała swarliwa kobieta, ale nie dane jej było wyzdrowieć. W dzień świętej Agaty zmarło się gospodyni. Stary gospodarz pochylił się ku ziemi i nie miał już siły orać piaszczystej roli. Gospodarstwo zaczynało podupadać, bieda zajrzała na podwórze. Zniknął koń, sprzedano krowę. Życie starego robiło się coraz skromniejsze i skromniejsze…
W kuchni rządziła kłótliwa córka, która często żałowała ojcu dobrego jedzenia.
- Staremu to i miska kartofli starczy!– burczała pod nosem do siebie.
Gospodarz znosił cierpliwie upokorzenia, aż pewnego dnia nie zdzierżył złośliwości. Wyjął ze skrzyni starą sakwę z pieniędzmi i wyruszył w podróż do Gdańska. Umyślił sobie podróż do miejsca, gdzie zimują bociany. Nie wiedział dlaczego akurat tam, ale jakaś przemożna siła kazała mu wsiąść na żaglowiec afrykańskich linii . Jednak opuszczony w złości dom dał początek serii nieszczęść. Piękny żaglowiec zbliżał się już ku holenderskim wybrzeżom, gdy potężna fala nagle rzuciła go na skały. Morze zabrało wielu marynarzy i pasażerów. Statek tonął ciągnąc na dno ludzi i towary. Stary człowiek modlił się żarliwie o śmierć na lądzie. Żałował podjętej w chwili rozpaczy i złości decyzji o wielkiej podróży. Nagle zawisła mu nad głową wysoka fala i …stracił przytomność. Ale nie było w planach Stwórcy świata zakończenie jego ziemskiej wędrówki ! Stary człowiek przeżył katastrofę. A gdy otworzył oczy , zobaczył pochyloną nad sobą pokiereszowaną twarz mężczyzny z jednym okiem.
- Czy jestem w piekle?- zapytał. Jednooki zaśmiał się pokazując szczerbate zęby:
- Nie kochasiu, nie jesteś w piekle, ale na pirackim okręcie! Wyłowiliśmy cię razem z innymi nieborakami . Ale nie będziemy was trzymać zbyt długo, tylko zaraz po przybiciu do wybrzeży Afryki sprzedamy was na targu niewolników!
Zapłakał chłopina, ale nic nie mógł na swoje nieszczęście poradzić. Po dwóch dniach podróży piraci weszli do małego portu i zostawili wszystkich podróżnych na łasce handlarza niewolników. Wychudzony staruszek został sam, bo nikt takiej chudziny kupić nie chciał. Handlarz kazał iść mu precz, bo nie miał zamiaru go karmić. Ruszył chłop przed siebie płacząc i modląc się na przemian. Kiedy zbrakło mu sił, usiadł pod murem, który dawał niewielki cień . Zapadł w odrętwienie i byłby niechybnie zginął z głodu i gorąca, gdyby nie pewien elegancki pan, który zabrał go do swojego domu. Nakarmił i napoił biednego podróżnika. Zrobił mu posłanie w zacienionej komnacie a sam wyszedł z domu. Kiedy wrócił, chłop siedział na posłaniu i rozglądał się ciekawie:
- Dziękuję ci mój wybawco!- powiedział – Gdyby nie twoje miłosierdzie , niechybnie bym zginął!
Elegancki pan uśmiechnął się przyjaźnie:
- Ty też mnie kiedyś uratowałeś od śmierci i opiekowałeś się mną troskliwie. Winien ci jestem wdzięczność. Powiedz mi proszę, czy żona i córka ciągle zatruwały ci życie? Od wielu lat czekam na dzień, w którym będę mógł wystawić im rachunek za moją krzywdę!
Zdębiał chłopina. Uważnie przyjrzał się swojemu dobroczyńcy. Elegancki pan miał na sobie białe ubranie i czarną koszulę. Jedną rękę nosił na temblaku i był tak blady, jakby nigdy słońca nie widział. Chłop nie potrafił zrozumieć, o czym mówi blady pan. Widząc jego minę
dobroczyńca roześmiał się:
- Czyżbyś zapomniał o bocianie, którego uratowałeś wiele lat temu?
- Ty panie ,jesteś tym bocianem?... – chłop aż rozdziawił gębę ze zdumienia .
Blady pan z ręką na temblaku pokiwał głową.
- Dopóki nie wyrównam rachunków z tobą i twoją rodziną , dopóty będę w ludzkiej postaci – odpowiedział. – A teraz powiedz mi, czy twoja żona i córka ciebie także krzywdziły?
Markotno się jakoś chłopu zrobiło, ale kłamać nie potrafił.
-Moja żona już nie żyje…- odpowiedział.-… a córka dobrego słowa dla mnie nie miała. To przez jej złe słowa wsiadłem na statek do Afryki, by znaleźć się tam, gdzie odleciał mój jedyny przyjaciel –bocian…
- Widać Pan Bóg chciał, byś mnie odnalazł… – powiedział człowiek-bocian. – Nie wrócisz ode mnie z pustymi rękami. Twoje stare lata powinny być spokojne i dostatnie, bo zasłużyłeś na nie dobrym sercem. Zabierz ze sobą ten mały mieszek. Znajdziesz w nim zawsze, kiedy będziesz w potrzebie, jeden srebrny pieniądz. Kiedy wrócisz do domu, pierwszy pieniądz z mieszka daj najbiedniejszemu człowiekowi , jakiego spotkasz przed kobylnickim kościołem, a później żyj spokojnie, aż przyjdzie na ciebie pora pożegnania doczesnego świata. A tu masz czerwoną wstążkę. Zawiąż ją na maszcie statku, którym wracać będziesz na Pomorze! Nic ci się złego podczas tej podróży stać nie może, bo chronić cię będzie siła egipskiego czaru! A kiedy przekroczysz próg domu, daj wstążkę córce!
Tak się stało, jak przewidział bociani dobroczyńca chłopa. Podróż do ojczyzny minęła bez przeszkód. Wiele czasu musiało jednak minąć, by dotarł z Gdańska do Kobylnicy. Usiadł przed kościołem i czekał na bicie dzwonów wzywających wiernych na mszę. Ludzie schodzili się wolno, przyglądając się człowiekowi, który jakoś im był znajomy, a jednak poznać go nie mogli. A on nic nie mówił, siedział bez ruchu i czekał. W zanadrzu miał przygotowany pierwszy srebrny pieniądz z bocianiego mieszka. Przechodzili obok niego ludzie biedni i bogaci. Wreszcie minęło go bose i obdarte dziecko. Starzec zerwał się na nogi, podbiegł do dzieciaka , wcisnął mu w rękę pieniądz i powiedział:
- Już nigdy nie będziesz głodny i bosy, taka jest wola boża!
W tym samym momencie nad kościołem, nie wiadomo skąd, pojawiły się bociany i głośnym klekotem potwierdziły prawdziwość wypowiedzianych słów. Chłop wolno ruszył w drogę do domu. Ledwo przestąpił próg, gdy usłyszał jazgoczący głos córki. Umilkła dopiero wtedy, gdy podał jej zaczarowaną, czerwoną wstążkę. Zakręciła się na pięcie i pobiegła do komnaty z lustrem. Długo przymierzała dziwną wstążkę, aż wreszcie zawiązała ją szyi. Kiedy tylko zadzierzgnęła węzeł , zamieniła się w kamień. Po dziś podobne do kształtu kobiety kamienie przypominają ludziom, że bocianów krzywdzić nie wolno , bo te piękne ptaki sam Stwórca świata ma pod specjalną opieką.